W Belgradzie spotkała mnie pierwsza podczas tego wypadu przygoda.
Amerykańska ambasada w tym mieście jest dość specyficzna - nie ma okien. Domyślam się, że to ze względu na kamienie rzucane przez serbskich protestujących podczas kolejnych kryzysów związanych z Kosowem. Widok zamurowanych okien (pozostawiono tylko małe lufciki) w reprezentacyjnym gmachu jest dość nietypowy, dlatego chciałem zrobić zdjęcie. W tym momencie z budki wyszło dwóch serbskich policjantów, kazało skasować zdjęcia i oddać swój dowód osobisty. W czasie kiedy jeden z nich spisywał moje dane drugi zrobił mi zdjęcie (telefonem komórkowym). Co prawda potem zapewniali mnie, że wszystko jest OK, ale o tym, czy jestem na liście podejrzanych o terroryzm dowiem się pewnie dopiero wtedy, gdy będę chciał polecieć do Stanów.
Cała afera oraz wcześniejsze spóźnienie pociągu spowodowały, że nie miałem już czasu na zobaczenie belgradzkiego starego miasta. Ruszyłem prosto na dworzec, a stamtąd do Czarnogóry.